środa, 17 września 2014

Rozdział VII Pogrzeb


"Jak strumienie i rośliny, dusze także potrzebują deszczu, ale deszczu innego rodzaju: nadziei, wiary, sensu istnienia. Gdy tego brak, wszystko w duszy umiera, choć ciało nadal funkcjonuje."
- Paulo Coelho, "Piąta góra"    

Gdy znaleźli się tuż przed pokojem wspólnym gryffindoru, dziura pod portretem niespodziewanie uchyliła się. W wejściu stał nie kto inny, tylko sam James Potter. Tom nie znał go zbyt dobrze, kojarzył go jedynie z quidditchem, z którym on sam niewiele miał wspólnego, oraz z Lily Evans, która pojawiała się na każdym spotkaniu prefektów. Tom kątem oka przyjrzał się sylwetce Pottera i musiał przyznać, że jak na zawodnika qudditcha był wyjątkowo szczupły, lecz niepozbawiony mięśni. Sama jego postawa sugerowała, że nie tak łatwo jest go pokonać. Ubrany był jedynie w spodnie, które i tak wyglądały, jak założone na szybko, a w dłoni trzymał jakiś zwój pergaminu.

- Co mu się stało? – Zapytał, przecierając zmęczoną twarz i czochrając swoje i tak już potargane włosy.

- Wypił chyba połowę zapasów Slughorna – mruknął Tom, pomagając Potterowi chwycić przyjaciela. Po chwili w przejściu ukazał się Remus, który bez słowa chwycił Blacka z drugiej strony i razem z Potterem wtaszczyli go do salonu.

- Następnym razem lepiej pilnujcie kolegi – powiedział chłodno Tom, zwracając się w stronę chłopaków. – I przekażcie mu, że jeżeli jeszcze raz zbliży się do Mercedes Riley to gorzko tego pożałuje.

Nie czekając na odpowiedź obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wieży Ravenclaw.

James i Remus spojrzeli po sobie, po czym bez słowa złapali już nieprzytomnego Syriusza i wnieśli go do dormitorium. Wiedzieli, że ich przyjaciela czeka jutro ciężki dzień.

~*~

Nazajutrz Syriusz obudził się w samo południe, gdy Remus odsłonił zasłony, a jesienne promienie słońca zagrały wesoło na jego nosie. Z ogromnym bólem głowy przekręcił się na drugi bok, wtulając twarz w miękka poduszkę.

- Łapa wstawaj – zawołał z sąsiedniego łóżka James. – Nieźle wczoraj narozrabiałeś.

- Mhm – mruknął Syriusz i nakrył głowę kołdrą. Wcale nie miał zamiaru wstawać.

James zacmokał z niesmakiem i spojrzał na stojącego przy oknie Remusa. Oboje wiedzieli, że muszą poważnie porozmawiać z przyjacielem. Nie z powodu wczorajszego wybryku, a z powodu pogrzebu, który miał się odbyć już za dwa dni.

Remus bezradnie patrzył na okrytego od stóp do głów białą pościelą Blacka, nie mając pojęcia, jak zmusić przyjaciela do pobudki.

- Łapo – zaczął James z diabelskim uśmieszkiem, bawiąc się swoim zniczem. – A kim jest Mercedes Riley?

Zupełna cisza zapanowała w dormitorium chłopców z szóstego roku. Nawet Peter, który do tej pory szeleścił paczką landrynek zamarł na chwilę. Kilka minut później Syriusz odrzucił kołdrę i nieśpiesznie usiadł na skraju łóżka. Przetarł zmęczoną twarz i spojrzał na siedzącego naprzeciwko Jamesa.

- Skąd wiesz o Mercedes? – Zapytał, siląc się na spokój.

James uśmiechnął się tajemniczo i złapał znicza w ostatniej chwili, nim ten zdążył umknąć. Na jego twarzy malował się stoicki spokój, który wywoływał w Blacku jeszcze większą ciekawość.

- Wczoraj otrzymałeś ostrzeżenie – mruknął, a Lupin wykrzywił usta w czymś na kształt uśmiechu. – I jesteśmy ciekawi, dlaczego masz się nie zbliżać więcej do Mercedes Riley.

Syriusz przymknął na chwilę oczy, zamykając twarz w dłoniach. Przez chwilę siedział tak, próbując sobie przypomnieć wczorajsze wydarzenia.

- Jasna Cholera! – Wykrzyknął, gdy przed jego oczami pojawił się posąg Borysa Szalonego. Cała reszta spłynęła na niego niczym grom z jasnego nieba. Piąte piętro, schody, różdżka, upadek, łazienka prefektów i Mercedes... Jak mógł być aż tak głupi?

- No więc – ponaglił James.

- No więc jestem idiotą.

- Jak widać Carter też tak uważa – mruknął Remus, a Syriusz uniósł wyżej twarz, spoglądając to na jednego, to na drugiego.

- Carter – warknął z dziwnym błyskiem w oku. – To on mnie ostrzegał, prawda? Żebym się do niej nie zbliżał.

Chłopcy jedynie pokiwali głowami, a Syriusz zacisnął dłonie w pięści spoglądając na majaczący za oknami Zakazany Las. Jego myśli galopowały w zawrotnym tempie, obmyślając nowy plan.

~*~

- Black opanuj się! – Warknęła Evans, rzucając mu jedno z tych swoim spojrzeń w stylu - jeszcze chwila i nie żyjesz. Chłopak spojrzał na nią nieprzytomnie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że rysuje po nowym podręczniku Lily.

- O przepraszam – mruknął i odłożył pióro. Evans jednym machnięciem różdżki wymazała jego gryzmoły i zwróciła wzrok na wędrującą po klasie profesor McGonagall.

Syriusz westchnął ciężko i podążył za wzrokiem rudej, obserwując, jak jego opiekuna krąży wśród stolików, przyglądając się poczynaniom uczniów. Niemal przez całą lekcję wpatrywał się tępo w puste miejsce, gdzie zazwyczaj siedziała krukonka, co poskutkowało przesadzeniem go do tej rudej wiedźmy. Nie żeby nie lubił Lily, uważał nawet, że jest ona całkiem urocza, jednak mimo to nie potrafił wytrzymać jej palącego wzroku za każdym razem, gdy nie stosował się do poleceń nauczycielki.

Jednak jego myśli teraz zajmowała zupełnie inna dziewczyna. I mimo, iż starał się ją wyrzucić z głowy, to ona nadal uparcie w niej siedziała. Sam nie wiedział, dlaczego ciągle o niej myśli. Być może z powodu wczorajszej sytuacji, a może, dlatego, że gdy po raz pierwszy ujrzał ją na błoniach nie potrafił skupić się już na żadnej innej dziewczynie. To ciekawe, jak los potrafi być przewrotny. Widywał ją niemal codzienne na korytarzach, siedział z nią w jednej sali, jadł w tym samym pomieszczeniu, a jednak nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Ot taka zwykła uczennica, zawsze przygotowana do lekcji, jak to krukoni, zwyczajnie umalowana, z długim warkoczem opadającym na plecy. Nic specjalnego. A jednak tamtej nocy coś go w niej urzekło i sam nie potrafił przyznać, co to takiego było. Czuł się jak idiota, że od razu jej nie poznał, że tak długo zastanawiał sie, kim ona jest, mając ją właściwie na wyciągnięcie ręki. I pomyśleć, że to dopiero, gdy zalał się w trupa, zdał sobie sprawę, że Mercedes i piękna nieznajoma to tak naprawdę jedna osoba. Sam już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.

Gdy jego głowa swobodnie unosiła się w chmurach ostry ból ramienia przywrócił go do rzeczywistości. Po silnym upadku na ziemię okazała się to być ręką Evans, która tarmosiła jego szatę niczym wściekły hipogryf.

- Czego? – Warknął niezbyt przyjemnie, jednak tak gwałtowne wybudzenie skutkowało rozdrażnieniem.

Urażona Evans puścił jego ramię i bez słowa wskazała na zbliżającą się nauczycielkę. Syriusz zaklął pod nosem i spojrzał na swój błękitny kubek w zielone groszki, który już dawno powinien zamienić się w puchatego zajączka. Póki, co tylko Remus i Lily mogli pochwalić się swoimi pupilami, bowiem reszta klasy usilnie próbowała pozbyć się kolorowych groszków z sierści swoich zwierzaków.

- Panie Black – zaczęła McGonagall, patrząc na niego surowo. – Widzę, że dzisiejsza lekcja jest dla pana zbędna.

- Nie pani profesor – odparł szybko i wyciągnął różdżkę. Spojrzał na tablicę, gdzie widniało odpowiednie zaklęcie i krótko stuknął w swój kubek. Na jego miejscu pojawił się ogromny zając, który swymi rozmiarami przewyższał średniej wielkości psa.

McGonagall otworzyła szeroko oczy, patrząc jak olbrzym Syriusza gania po ławce małą króliczke Lily.

- Black zabieraj go! – Pisnęła Evans, biorąc na ręce swojego zwierzaka. Zając jednak ani myślał znikać i wskoczył Evans na kolana, próbując dostać się do małej puszystej kuleczki, zwiniętej w jej dłoniach.

- Black! – Ryknęła, a ogromny zając eksplodował i na nowo zamienił się w kubek.

Zdezorientowany Syriusz patrzyła na coś, co kiedyś było jego zwierzakiem, zastanawiając się, co się stało. Spojrzał na nauczycielkę, która właśnie chowała różdżkę. Już miała coś powiedzieć, gdy w klasie rozległ się dzwonek, a tłum uczniów wylał się na korytarz. Syriusz, czym prędzej zebrał swoje rzeczy i wybiegł z sali nim McGonagall zdążyła wlepić mu szlaban. Transmutacja była dzisiaj jego ostatnią lekcją toteż, czym prędzej ruszył w stronę wieży Gryffindoru. Miał jeszcze trochę czasu przed podróżą jednak teraz chciał pobyć sam. Jeszcze nie wiedział, gdzie się zatrzyma na noc. Jego rodzina już dawno przestała być dla niego oparciem, a w momencie, gdy zdecydował się na ucieczkę z domu, nie miał już tam, po co wracać. Na samą myśl, że czeka go kolejne spotkanie z tak znienawidzoną rodziną na jego ciele pojawiały się ciarki. Nie miał ochoty ich oglądać i wierzył, że już nigdy nie będzie musiał. Jednak śmierć wujka Alpharda wstrząsnęła nim na tyle, że nie potrafił odmówić mu tej ostatniej posługi.  Musiał oddać mu cześć, choćby za to, jak dobrze go traktował, mimo iż nie był taki jak wszyscy z rodu Blacków.

Gdy dotarł do dormitorium czekała go miła niespodzianka, bowiem na parapecie siedziała ruda płomykówka. Czym prędzej podszedł do sowy i odebrał od niej list. Od razu poznał niezbyt staranne pismo i czym prędzej zabrał się do czytania.

Drogi Syriuszu z pewnością będziesz chciał przybyć na pogrzeb wujka Alpharda, a oboje wiemy, jakie masz stosunki z rodzicami. Dlatego ja i mój narzeczony zapraszamy Cię do siebie. Mamy nadzieję, że nie masz już żadnych innych planów i liczymy, że jeszcze dziś w nocy się spotkamy.
Z pozdrowieniami
- Andromeda Black i Ted Tonks

Syriusz z nieco lżejszym sercem nabazgrał krótką odpowiedź i odesłał ją tą samą sową. Następnie rzucił się na łóżko i w niekrótkim czasie popadł w objęcia Morfeusza.

~*~

Mercedes odgarnęła grube włosy, rozglądając się za kimś znajomym. Stała przed zamkiem, szczelniej otulając się grubym szalem i czekając aż ktoś wreszcie przyjdzie. Gdy drzwi zamku uchyliły się, spojrzała z nadzieją na nowoprzybyłego, lecz na widok siostry jej entuzjazm znacznie opadł. Zniesmaczona odwróciła głowę i wpatrzyła się w majaczący w oddali las.

- Piękny, prawda? – Valerie stanęła tuż obok, podążając wzrokiem w tym samym kierunku.

- Owszem – odparła Mercedes, bez większego zainteresowania. Wcale nie miała ochoty na rozmowy z Valerie, a już tym bardziej na tego typ pogawędki. Zresztą zbyt długo znała swoją siostrę, by nie wiedzieć, że bezinteresowność nie jest jej mocną stroną.

- Sporo się u ciebie zmieniło siostrzyczko – Valerie, jakby wyczuła, że dłuższe ukrywanie prawdziwych intencji nie ma sensu.

- Niewiele więcej niż u ciebie – mruknęła Mercedes.

- Och Mercy nie bądź taka, powiedz jak ci się udało wychować sobie tak naszego prefekta naczelnego. Biega za tobą jak piesek – zaśmiała się perliście, ukazując rządek białych zębów.

Mercedes mocniej zacisnęła pięści, jednak nie dała się sprowokować. Wiedziała, że Valerie tylko na to czeka.

- Nie chcesz mówić to nie mów, ale ja i tak zawsze wiedziałam, że płynie w tobie nasza krew. Zawsze wiedziałaś, gdzie uderzyć.

Teraz Mercedes stanęła do niej twarzą, a wiatr rozwiał jej długie włosy. W oczach miała iskry, a na twarzy wymalowaną determinację.

- Nigdy nie będę taka jak wy – wycedziła z obrzydzeniem. – I to między innymi twoja zasługa.

Valerie uśmiechnęła się z satysfakcją, patrząc z góry na Mercedes. – Taka śliczna, a taka głupia – zachichotała. – Jeszcze sporo się o sobie dowiesz – wyszeptała z twarzą tuż przy jej uchu, po czym odwróciła się i ruszyła do bramy Hogwartu, gdzie czekał już na nich Filch.

Mercedes przygryzła wargę i rozejrzała się dookoła. Dopiero po chwili dostrzegła Blacka opartego o jeden z murków. Chłopak przyglądał jej się badawczo, jakby chciał prześwietlić jej duszę na wskroś.

- Ile słyszałeś? – Zapytała chłodno.

- Wszystko – odparł bez ogródek i ruszył w ślad za Valerie. Dopiero, gdy znalazł się kilka stóp przed nią odwrócił się i zawołał – ty wcale nie jesteś taka jak ona.

Po czym ponownie obrócił się i powędrował w stronę Filcha.

- A co ty możesz o mnie wiedzieć – szepnęła cicho i podążyła jego śladami.

~*~

Całą drogę do Hogsmade pokonała niemal samotnie. Dopiero, gdy minęła tabliczkę z napisem Hogsmade ktoś ją dogonił. Spojrzała na idącego obok chłopaka i westchnęła przeciągle – kolejny Black.

Chłopak uśmiechnął się krzywo jednak nic nie powiedział. Przez dłuższy czas szli w milczeniu, nawet na siebie nie patrząc. Zdawało się, że cisza pomiędzy nimi z każdym krokiem staje się coraz bardziej gęsta.

- Jesteś bardzo podobna do siostry – odezwał się w końcu chłopak.

Mercedes spojrzała na niego, wysoko unosząc brwi. Cóż za paradoks – pomyślała i uśmiechnęła się delikatnie na widok przystojnej twarzy chłopaka. Był bardzo podobny do brata, lecz nie potrafiła wskazać między nimi żadnego widocznego podobieństwa. Przecież oboje mieli inne oczy, inny kolor włosów, a nawet uśmiech. A mimo to zdawali się być do siebie podobni. Być może te arystokratyczne rysy czy władczy wyraz twarzy sprawił, że takie odnosiła wrażenie. Sama nie wiedziała, kiedy stała się ekspertką w dziedzinie urody młodych Blacków.

- Ty za to do brata wcale.

- Uznam to za komplement – uśmiechnął się czarująco.

- Niepotrzebnie – skwitowała i przyśpieszyła kroku. Chłopak na moment został w tyle, lecz nie dawał za wygraną. Szybko ją dogonił.

- Jesteś do niej bardzo podobna – powtórzył. – Nawet nie wiesz, jak bardzo.

Mercedes zatrzymała się gwałtownie i spojrzała mu w twarz. Był od niej nieco niższy toteż patrzyła na niego z góry.

- Słuchaj, nie wiem, po co za mną leziesz i dlaczego obrałeś sobie za punkt honoru nękać mnie, ale dobrze ci radzę, zajmij się swoim życiem nim nie jest za późno, bo źle skończysz. – Warknęła, patrząc mu prosto w oczy. Chłopak pobladł nieco, jednak jego głos nie stracił na sile.

- Obie wsłuchujecie się w głos matki, jak w modlitwę. Różnica między wami polega na tym, że twoja siostra już o tym wie, a ty jeszcze nie. – Powiedział cicho, po czym zostawił ją samą na środku drogi, szybko zbliżając się do pociągu.

Mercedes wpatrywała się w plecy oddalającego się chłopaka, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo poruszyły ją jego słowa.

~*~

Gdy dotarła do pociągu okazało się, że była już ostatnia. Nie mając ochoty na rozmowy z nikim w pociągu znalazła dla siebie wolny przedział i rozłożyła się na jednej z obitych czerwonym perkalem ławek. Położyła obok niewielka torbę i dzięki zaklęciu powiększająco zmniejszającemu zdołała tam upchnąć ogromną księgę. Nie potrzebowała zabierać wielu rzeczy, doskonale wiedziała, że w domu czeka już na nią nowa suknia, którą matka kupiła jej na pogrzeb. Zawsze tak robiła, gdy szykowała się jakaś większa uroczystość.

Teraz nieśpiesznym ruchem przewracała starej księgi karty w poszukiwaniu odpowiedniego rozdziału. Gdy go znalazła na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze chmury, a okno pokryło się siatką kropel, spływających coraz szybciej po szybie. Podróż miała trwać kilka godzin toteż już po godzinie znudziło jej się czytanie. Wepchnęła opasły tom do torebki i wymacała we wnętrzu plastikowy pojemnik, a z jego wnętrza wyciągnęła czerwone jabłko. Nim je ugryzła dokładniej mu się przyjrzała. Było niemalże w całości pokryte czerwienią, piękne, rumiane, duże i dojrzałe. Jednak tuż przy ogonku, gdzie wcześniej znajdował się mały listek dostrzegła małą dziurkę. Ostrożnie przecięła je różdżką na pół, a gdy chwyciła jedną z połówek z piskiem odrzuciła ją od siebie. We wnętrzu jabłko nie było już takie piękne, całe pokryte ciemnymi plamami z robakami wijącymi się dookoła. Było okropne. I nie wiedzieć, czemu właśnie w tej chwili przyszła jej na myśl matka, która była taka sama jak to jabłko. Na zewnątrz piękna i zadbana, w środku robaczywa i zepsuta. Pełna jadu, trująca. Słowa młodego Blacka wywarły na niej ogromny wpływ. Zaczęła zastanawiać się nad nimi głębiej, jakby doszukując się w nich prawdy. Owszem miał racje, Valerie jest zaślepiona matką, ale ona, Mercedes? Matka jej nienawidzi, więc dlaczego miałaby jej słuchać, co więcej spełniać każde jej życzenie?

Tej i wielu innych odpowiedzi nie umiała sobie udzielić. Wiedziała jednak, że już za kilka godzin czeka ją bolesne zderzenie z rzeczywistością.

~*~

Tak jak się spodziewała na jej łóżku leżała nowa suknia. Gdy tylko weszła do domu od razu udała się do swojego pokoju, który ktoś przed jej przyjazdem skrzętnie posprzątał. Podeszła do niewielkiej toaletki, na której stał wazon ze świeżymy czerwonymi różami, a tuż obok leżało płaskie pozłacane pudełko. Niepewnie uchyliła wieczko, a jej oczom ukazał się przepiękny łańcuszek ze złotą zawieszką w kształcie kruka. Drżącymi dłońmi wyjęła podarunek, a na podłogę spadła mała karteczka, której wcześniej nie zauważyła. Schyliła się po liścik i odczytała kilka słów.
Liczę, że ci się spodoba
- tata
Mercedes z wrażenia usiadła na łóżku, gniotąc nową suknię. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się nie w łańcuszek, a w liścik, nie mogąc uwierzyć w to, co czyta. Jej ojciec był równie twardym człowiekiem, co jej matka, który zgadzał się z żoną we wszystkich kwestiach, Mercedes nawet uważała, że to pani Riley rządzi w tym domu. Jednak Anton Riley miał czasem dziwne przebłyski, w których okazywał córce więcej dobroci niż powinien. Czasami zdawał się być zagubiony, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Jednak takie sytuacje nie zdarzały się często i jeszcze krócej trwały, bowiem zawsze gdzieś na horyzoncie pojawiała się jego żona.

Mercedes często zastanawiała się jak to możliwe, że brat jej ojca, Gregory Riley jest zupełnie innym człowiekiem. Alex i jego bracia mieli inne dzieciństwo, lepsze. Ich matka – Caithlin to ciepła i życzliwa kobieta, która z matką Mercedes nie chce mieć nic do czynienia. Jej mąż również podziela tę opinię i trzyma się z daleka od rodziny swego brata.

Nie wiedząc, co ma o tym myśleć odłożyła liścik i przyjrzała się bliżej sukni.

- No to już musi być sprawka matki – mruknęła, podnosząc materiał.

Miała w dłoniach długą czarną suknię niemalże całą zrobioną z koronki, obszytą drogimi kamieniami, które w świetle rzucanym przez lampy mieniły się na niebiesko. Tuż obok leżał długi czarny szal i wysokie zabudowane buty. Całości dopełniać miała kosztowna biżuteria i czerwona szminka, leżąca na szafce nocnej.

- No tak, o wszystkim pomyślała – mruknęła, palcami wodząc po delikatnym materiale sukni, mając wrażenie, że ciuchy te z pogrzebem niewiele mają wspólnego.

~*~

Nazajutrz obudziła się dosyć wcześnie jak na tak późny powrót. Zaspana ruszyła do łazienki, która znajdowała się tuż naprzeciw jej pokoju. Przemyła szybko twarz, odbyła poranną toaletę i wróciła do siebie. W tym czasie ktoś już zdążył pościelić jej łóżko i otworzyć okno, by przewietrzyć pokój. Z westchnieniem opadła na ciemną pościel, nie wiedząc, od czego ma zacząć. Potrzebowała pomocy skrzata, by zasznurować gorset. Po krótkiej szarpaninie z gorsetem udało jej się włożyć suknie. Siedziała teraz przy toaletce, pozwalając by skrzatka zrobiła jej stosowną fryzurę.

- Ja to zrobię – usłyszała cichy głos. Obróciła się gwałtownie, patrząc na panią Riley. Kobieta jak zwykle wyglądała zachwycająco, ubrana w długą czarną suknię i wysokie szpilki prezentowała się nienagannie.

- Tak jest proszę pani. – Skrzatka skłoniła się potulnie i zniknęła.

Pani Riley podeszła do córki i chwyciwszy szczotkę zaczęła rozczesywać jej grube włosy. Mercedes czuła się niepewnie. Szok, niedowierzanie, zdziwienie to wszystkie uczucia, jakie miała teraz wypisane na twarzy. Nie wiedziała, jak ma się zachować, to było takie nienaturalne. Nie wierzyła już w dobre intencje matki, stała się zbyt podejrzliwa, by dać się tak łatwo podejść. Jednak nie odzywała się. Chciała dać czas matce, by to ona zaczęła rozmowę.

- Słyszałam, że znalazłaś sobie chłopca na posyłki.

Mercedes drgnęła, gdy dotarły do niej słowa matki. W myślach już widziała, jak Valerie o wszystkim ją informuje.

- To dobrze – kontynuowała. – Liczyłabym raczej na jakąś lepszą partię, ale od czegoś trzeba zacząć.
Mercedes przymknęła powieki, starając się nie stracić panowania nad sobą.

- Jednak nie będziesz go mogła zatrzymać na stałe – uśmiechnęła się pobłażliwie. – Mamy dla ciebie innego kandydata.

Przerwała na chwilę, patrząc na twarz córki w odbiciu. Ciekawa była jej reakcji. Mercedes jednak pozostawała niewzruszona.

- Valerie twierdzi, że młody Rosier byłby tobą zainteresowany. To byłby idealny kandydat na męża – jej oblicze rozjaśnił szeroki uśmiech.

Mercedes tym razem nie wytrzymała. Zwęziła oczy, usta zacisnęła w jedną linię i wbiła wzrok w postać matki.
- A co ty będziesz z tego miała – syknęła.

Twarz kobiety wykrzywił grymas niezadowolenia. Mocniej pociągnęła córkę za włosy i przyłożyła usta do jej ucha, szepcząc – pozbędę się problemu.

Następnie odłożyła szczotkę i ruszyła do wyjścia – zostaw rozpuszczone – dodała nim drzwi zdążyły trzasnąć.

~*~

Poranek był nadzwyczaj pochmurny. Niebo szare i pozbawione głębszego wyrazu, bez żadnych nadziei na choćby odrobinę słońca. To był smutny dzień. Dzień żałoby. Syriusz przybył na pogrzeb wraz z Andromedą, lecz bez jej narzeczonego. Andromeda nie chciała narażać go na niepotrzebne nieprzyjemności.

Syriusz miał na sobie eleganckie czarne spodnie i białą nową koszulę. Na ramiona zarzucił odświętną czarną szatę, a na nogi przywdział drogie buty z ciemnej skóry. Wszystkie te rzeczy zawdzięczał państwu Potter, którzy przyjęli go pod swój dach i zapewnili godziwe warunki życia. Tak naprawdę jednak Syriusz nie miał grosza przy duszy. Wciąż ratowała się kilkoma monetami, które zdążył zabrać podczas ucieczki z domu. Do tej pory nigdy nie musiał przejmować się pieniędzmi, jednak wraz z odejściem od rodziny skończyły się jego nieograniczone zasoby. Jednakże u państwa Potterów otrzymywał coś znacznie bardziej wartościowego niż wszystkie kosztowności świata.

Stali teraz na uboczu, gdzie skryci pod wielkim dębem z daleka obserwowali uroczystość. Pogrzeb dopiero się zaczynał. Bogato zdobiona trumna z ciemnego drewna stała na podwyższeniu, by każdy mógł ją widzieć. Przed postumentem stało kilka rzędów białych krzeseł. Środek pozostawiono wolny, by każdy mógł podejść do zmarłego i go pożegnać.

Goście powoli zajmowali miejsca zgodnie z hierarchią, jaka panowała wśród rodzin czystej krwi. W tłumie od razu wypatrzył Mercedes, która wraz z rodzicami i siostrą zajęła miejsce w drugim rzędzie zaraz po rodzinie zmarłego. Syriusz miał wrażenie, że dziewczyna jest nieco zagubiona. Dopiero, gdy kazano zająć jej miejsce obok młodego Rosiera jakby zbudziła się ze snu i z niechęcią usiadła obok ślizgona. Wyglądała zjawiskowo. I nie ma się, co dziwić, w końcu jej matką był nie kto inny, jak sama Elena Riley.

- Ekhm panie Black.

Syriusz oderwał wzrok od Mercedes i spojrzał na niskiego mężczyznę, który znikąd pojawił się obok. Był to krępy czarodziej o sumiastym wąsie i niemalże całkowicie pozbawiony włosów na czubku głowy.

- Nie mieliśmy okazji się poznać – zaczął mężczyzna, obdarzając Syriusza czymś na kształt uśmiechu. – Ja i pana wuj bardzo dobrze się znaliśmy. Jeszcze z czasów szkolnych.

- Rozumiem – mruknął Syriusz, zastanawiając się, czego chce od niego ten człowiek.

- Pański wuj prosił mnie bym osobiście powiadomił pana o jego ostatniej woli. Nie jest to właściwe miejsce ku takim rozmowom, dlatego proszę się mnie spodziewać w najbliższym czasie w Hogwarcie.

- Nie bardzo rozumiem – zaczął Syriusz.

- Wkrótce wszystko pan zrozumie – rzekł krępy mężczyzna i skłonił się nisko na pożegnanie, po czym oddalił się w stronę gości.

Syriusz i Andromeda spojrzeli po sobie nic z tego nie rozumiejąc, jednak nie mieli już czasu zamienić ani słowa, bowiem uroczystość właśnie się rozpoczęła.

~*~

Mercedes siedziała w drugim rzędzie, tuż za Bellatrix Lestrange, która zasłaniała jej niemal cały widok. Skonsternowana siedziała zatem zupełnie odcięta od świata, a jedyne, co miała w zasięgu wzroku to jej własna matka i pożerający ją wzrokiem Rosier. Czuła się nieswojo w tym towarzystwie. Powoli zaczynała żałować, że w ogóle zdecydowała się na przyjazd do domu. Niezwykle obcisła suknia sprawiała, że czuła się wyjątkowo głupio i w dodatku miała problem z oddychaniem. Miała wrażenie, że każdy mocniejszy oddech może sprawić, iż suknia zacznie puszczać w szwach. Ponadto każdy krok w nowych butach sprawiał jej niemiłosierny ból, aż żałowała, że nie dostała takiego stroju jak Valerie. Jej siostra miała na sobie zwykłą czarną sukienkę za kolana i najprostsze w świecie szpilki. Wyglądała wyjątkowo elegancko i przede wszystkim przyzwoicie. Ona nie miała tyle szczęścia i jej strój bardziej pasował na bal niż na pogrzeb.

Z każdą kolejną minutą Rosier przybliżał się do niej coraz bardziej. Wyglądało na to, że pogrzeb nie robi na nim żadnego wrażenia, a wręcz przeciwnie, nudzi go. Mercedes rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu stalowoszarych tęczówek, lecz nigdzie nie dostrzegła ich właściciela. Czuła się tu naprawdę dziwnie, miała wrażenie, że każdy pożera ją wzrokiem, jakby obmyślał właśnie plan jak się jej pozbyć. Nie była tu bezpieczna, a dyskomfort związany z sukienką jeszcze bardziej ją w tym utwierdzał. Była tu intruzem. Coraz częściej zaczęła się rozglądać za Syriuszem, może zwariowała, ale czuła, że tylko on mógłby jej teraz pomóc.

Pogrzeb ciągnął się nieubłagalnie, a ona czułą na sobie gorący oddech Rosiera. Powoli robiło jej się niedobrze. Chłodny poranek nagle wydał jej się nader gorący, zaczęło brakować jej tchu. Kiedy już myślała, że nie wytrzyma usłyszała ostatni żałobny marsz, a goście powoli zaczęli wstawać z krzeseł, by oddać ostatni hołd zmarłemu. Powoli ruszyła za rodzicami w stronę trumny, by ujrzeć oblicze zmarłego i odmówić za niego ostatnią modlitwę. Dzięki Bogu Rosier został nieco w tyle i nie mógł teraz jej nękać.

Gdy stanęła przed trumną wcale nie miała ochoty dotykać zmarłego. To nawet nie był jej krewny. Jednak matka spojrzała na nią karcąco i siłą zmusiła by położyła rękę na splecionych dłoniach Alpharda. W tej chwili nienawidziła siebie za swoją słabość i tchórzostwo. Nigdy nie potrafiła sprzeciwić się matce. Kiedy odmawiała krótką modlitwę nagle poczuła, że ktoś nakrywa jej dłoń swoją. Mimowolnie wzdrygnęła się, a gdy podniosła oczy, ujrzała Syriusza. Chłopak patrzył na nią w jakiś dziwny sposób, jakby jej współczuł i rozumiał, jak się teraz czuje. Powoli przestała odmawiać modlitwę, wpatrując się w te stalowoszare tęczówki, które pochłonęły ją bez reszty. Zatopiła się w nich bez opamiętania, czując jak całe jej ciało drży. Mogłaby spędzić tak całą wieczność, lecz nie było jej dane.

- Jak śmiesz dotykać moją córkę, zdrajco – warknęła pani Riley, siłą rozdzielając ich dłonie.

Syriusz natychmiast zabrał rękę i wsadził ją do kieszeni. Mimo iż to pani Riley go obraziła, on nadal wpatrywał się w jej córkę. Tak intensywnie, że ta oblała się szkarłatnym rumieńcem. Nagle zrobiło jej się nadzwyczaj gorąco, suknia odebrała jej resztki cennego tlenu, powodując zawroty głowy. Zachwiała się niebezpiecznie i chwyciła się najbliżej stojącej osoby. Na jej nieszczęście był to Rosier, który dopiero, co pojawił się u jej boku. Chłopak natychmiast ją chwycił, starając się utrzymać ją w pozycji stojącej. Mercedes po chwili słabości odzyskała równowagę i odsunęła się od ślizgona. Zrobiła krok do tyłu i zaczęła wachlować się otwartą dłonią. Zdezorientowana matka podeszła do niej bliżej, chcą sprawdzić, co się z nią dzieje. Jednak nie zdążyła, bowiem dziewczyna przymknęła powieki i osunęła się bezwładnie na chodnik. Ostatnie, co zobaczyła to biegnącego w jej stronę Syriusza.

_________________________________________________

Witam! W końcu udało mi się coś tutaj naskrobać. Pierwsza część szła mi dosyć opornie, ale za to druga wciągnęła mnie bez pamięci. Zbyt długo musieliście czekać na kolejny rozdział, dlatego postanowiła, że będzie on znacznie dłuższy od poprzednich. Mam nadzieję, że nie narobiłam zbyt dużo błędów, ale myślami jestem już w szkole. Mam ostatnie dwa tygodnie wakacji i muszę brać z nich garściami, bo od października czeka mnie ciężki semestr ;)

Koniec psot!
Zapraszam do wyrażania opinii ;)

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa końcówka. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział bardzo ciekawy :) Coraz bardziej interesuje mnie motyw z dzieciństwem Mercedes :) I naprawdę jej współczuję rodziny :( I podoba mi się końcówka :)
    Życzę weny i pozdrawiam :)

    Maggie Z.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na http://apprentice-rangers.blogspot.com/ może ci się spodoba.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Furiooo, prosze, dodaj nowa notke bo mi sie teskni. :<

    OdpowiedzUsuń